„Olbrzym” Johannesa Nyholma jest oryginalnym połączeniem wrażliwego społecznie kina o wyrzutku, wyjątkowo surowego realizmu, filmu sportowego i fantasy nawiązującego do szwedzkich legend. To niespotykane zestawienie staje się wehikułem, dzięki któremu reżyser zabiera widzów w głąb serca i umysłu tytułowego bohatera. Rikard faktycznie jest olbrzymem – zdarza mu się chodzić pośród skandynawskich fiordów, choć znacznie częściej zachodzi po prostu do swojej matki – mimo że na co dzień cierpi na autyzm i od dziecka posiada mocno zdeformowane ciało.
Jego największą pasją jest gra w boule, czemu oddaje się każdego dnia, przygotowując do mistrzostw Skandynawii. Ale jego największym pragnieniem jest spotkanie z matką, z którą został rozdzielony zaraz po narodzinach. Kończąc trzydziesty rok życia, Rikard wierzy, że zwycięstwo w zawodach umożliwi mu ukojenie tęsknoty, która codziennie zatruwa mu serce. Jednak nieszczęśliwy wypadek na treningu – kolega z klubu przypadkowo trafia go ciężką kulą w głowę – spowodował, że został odsunięty od możliwości treningów z drużyną. Szefostwo klubu starało się argumentować swoją podszytą strachem decyzję tym, że nie są w stanie wziąć odpowiedzialności za niepełnosprawnego zawodnika.
Nyholm sięga po bardzo dobrze znane motywy z kina społecznie zaangażowanego i pochodzące z gatunku filmów sportowych, ale opracowuje je w wyjątkowo oryginalny sposób. Sięga po estetykę kojarzoną ze stylem Dogmy i przeplata ją ujęciami pochodzącymi jakby wprost z ilustracji skandynawskich legend o trollach. Choć doskonale wiemy, jakimi ścieżkami nas prowadzi, nie jesteśmy w stanie oprzeć się emocjonalnemu ładunkowi tej historii. Rikard z powodu swoich dysfunkcji jest piętnowany, co reżyser skrupulatnie punktuje. Mimo swoich fizycznych ułomności, podejmuje zwycięską walkę na sportowej arenie. Wiadomo, że będzie musiał przeciwstawić się przeciwnościom losu, stawić czoła wyzwaniom, przyjąć na głowę (dosłownie) mocne ciosy, a wszystko po to, by ostatecznie pokazać, że nie tylko w marzeniach może stać się prawdziwym gigantem. W naszych oczach jest nim już od samego początku.
Film Nyholma jest utkany ze znanych fabularnych rozwiązań, ale towarzyszy mu niezwykle sugestywna i oryginalna forma, która staje się jego największym atutem „Olbrzyma”. Dzięki jej synkretyzmowi, ekscentryzmowi, a momentami wręcz psychodelizmowi podchodzi niezwykle blisko swojego skrytego, zamkniętego w sobie bohatera – staje się ekwiwalentem jego złożonego, niezwykle barwnego wnętrza.
Komentarze (0)