„Dwóch papieży” to taki „Karol. Człowiek, który został papieżem” ze świetnymi żartami i autentycznym ciepłem, na dodatek nakręcony przez dobrego reżysera. Momentami niestety film przypomina również bardzo klasyczny, nieznośnie oczywisty film biograficzny, który na siłę musi pokazać bohatera z jak najlepszej strony, ale trzeba przyznać, że nie boi się również wspominać ciemnych kart z jej przeszłości. Poza tym jest w nim bardzo dużo humoru, który w zaskakujący sposób idzie w parze z rozważaniami teologicznymi i sporem o przyszłość Kościoła.
Meirelles rozpoczyna od śmierci Jana Pawła II. Potem jest konklawe i wybór Josepha Ratzingera na nowego papieża. Od razu zaczyna odważnie, śmiało przedstawiając polityczne zabiegi Niemca, który bezpardonowo walczył o papiestwo. Już w tym momencie w tłumie kardynałów odnajduje Jorgo Bergoglio, nucącego w łazience „Dancing Queen”, skromnego biskupa Buenos Aires. Różnice między nimi od razu rzucają się w oczy – jeden jest oschły, sztywny i konserwatywny, drugi uśmiechnięty, zabawny i otwarty. Na tej różnicy Meirelles zasadzi humor tej opowieści.
Główna akcja filmu rozpoczyna się, gdy Benedykt XVI wzywa Bergoglio do letniej rezydencji w Castel Gandolfo. Chce mu powiedziec osobiście, że nie zgadza się na jego przejście na emeryturę, bo wierni odczytaliby ją jako otwartą krytykę działań papieża. Rozpoczyna się od niemal otwartego konfliktu, ale z każdą kolejną sceną tych dwóch mężczyzn staje się sobie bliżsi.
„Dwóch papieży” opiera się na dialogu, to on jest nośnikiem humoru i pcha akcje do przodu. Choć mówienie o akcji w przypadku tego filmu wydaje się nadużyciem. Jest raczej niekończąca się dyskusja i to o poważnych, teologicznych kwestiach – słowny pojedynek na prawdy wiary, celne cytaty z Pisma i argumenty na rzecz swojej wizji Kościoła, które ani przez moment nie tracą na dynamizmie i nie nudzą. Meirelles co prawda upraszcza spór między Ratzingerem i Bergoglio, redukując go do rywalizacji między prostym konserwatyzmem i liberalizmem, ale czyni tak tylko po to, by oczyścić przekaz, spopularyzować go i uprzystępnić. Dzięki temu widzowie mogą zapoznać się przynajmniej z namiastką sporu, który znajduje się w centrum dyskusji na temat współczesnego Kościoła.
Równocześnie przedstawia sylwetkę Bergoglio – bo to on jest tu głównym bohaterem. Cofamy się do przeszłości biskupa, przyglądamy jego powołaniu, początkom służby i ciemnych kartom przeszłości, czyli epizod z czasów junty. Ale Meirelles mimo to jest wobec niego całkowicie bezkrytyczny, a wskazanie na błędy przeszłości staje się czymś na kształt spowiedzi, mającej zmyć z niego grzechy. Ten apologetyczny ton, tym bardziej zestawiony z niekrytą krytyką osoby Ratzingera, może przeszkadzać. W tych momentach „Dwóm papieżom” najbliżej do niesławnego „Karola…”. Ale gdy tylko porzucamy argentyńską przeszłość Bergoglio i wracamy do współczesności, film na nowo nabiera humorystycznych rumieńców i swadę sprawnej opowieści o tajnikach wiary i kształcie Kościoła.
„Dwóch papieży” to również aktorski pojedynek Anthony’ego Hopkinsa, wcielającego się w rolę Ratzingera, i Jonathana Pryce’a w roli Bergoglio. Obaj błyszczą na ekranie w równym stopniu, potrafią odnaleźć człowieczeństwo w swoich bohaterach i obdarzyć ich czułością i humorem – nawet jeżeli niemieckim. „Dwóm papieżom” daleko do Christian movies, choć zajmują się głównymi problemami chrześcijaństwa – dowodzą, że można o nich mówić bez patosu, hipokryzji nieszczerej powagi i niepotrzebnej świętobliwości.
Komentarze (1)
Bardzo podobał mi się ten film. Prosty w formie i głęboki w treści. Dobrze, że rozmowy między papieżami prowadzone były w sposób ludzki, daleki od teologicznych wywodów. Bo papież to też człowiek, nie zawsze tylko modli się i rozmyśla, ale ma też emocje, wątpliwości, swoje problemy i radości.