American Film Festival #5 – Wszystkie stany lęków

Przewijającym się przez wiele filmów festiwalu tematem jest nie do końca zdefiniowany i trudny do wyjaśnienia niepokój. Posiada on różne źródła: jest związany z dojrzewaniem, sytuacją ekonomiczną, społeczną czy polityczną. Te leki pokazywane są jednak przez dramat jednostek. Twórcy starają się unikać melodramatyzmu i koncentrują się na codzienności swoich bohaterów, robiąc to w niezwykle subtelny sposób. Takie były aż trzy z czterech filmów piątego dnia festiwalu. Czwartym był bardzo ciekawy dokument o mistrzu współczesnego kina – Davidzie Lynchu.

david-lynch-the-art-life-still-07-781x469

David Lynch, żyć sztuką, reż. Jon Nguyen

Niedawno „Mulholland Drive” zostało okrzyknięte najlepszym jak dotąd filmem XXI wieku, ale największy wpływ na kino Lynch miał jeszcze w latach 90. Jego „Głowa do wycierania”, „Zaginiona autostrada” czy „Twin Peaks” na zawsze zmieniły światową kinematografię i zapładniały umysły kolejnych twórców. Choć znalazł wielu naśladowców, trudno podrobić jego styl – mroczny, niepokojący, na pograniczu jawy i nocnego koszmaru. Jego dusza i głowa skrywają jedne z największych tajemnic współczesnego kina. Jon Nguyen postanowił nieco zbliżyć się do nich, bo w pełni poznać z pewnością się ich nie da. Próba zakończyła się powodzeniem. Jego dokument to znakomity zapis wspomnień Lyncha z okresu sprzed „Głową do wycierania”, czyli w momencie, gdy formowała się jego droga twórcza i artystyczna wrażliwość. Świetnym posunięciem ze strony reżysera było zaufanie Lynchowi i jego sposobowi prowadzenia narracji. Przybliża ona widzów do poznania tajników myślenia o sztuce i życiu twórcy „Dzikości serca”. Dzieje się to dzięki retorycznym chwytom wykorzystywanym podczas snucia autobiograficznej opowieści. Lynch celowo wplata w swoją historię epizody wprost wyjęte z wyobraźni wywodzącej się z jego twórczości. Narracji z off-u towarzyszy wysmakowana warstwa wizualna, na którą składają się materiały z rodzinnego archiwum Lyncha oraz ujęcia współczesne, pokazujące go podczas pracy nad kolejnymi obrazami. Choć całość kontrolowana jest przez twórcę „Zaginionej autostrady”, który jest szczególnie czuły na punkcie swojej prywatności, to po obejrzeniu dokumentu można mieć wrażenie, że nieco lepiej zrozumieliśmy fenomen jego mrocznej wyobraźni.

certain-women

Certain women, reż. Kelly Reichardt

Portret trzech kobiet, które na pierwszy rzut oka dzieli wiele – łączy je jednak podobny smutek, który jest udziałem również bohaterów drugoplanowych. Reżyserka bardzo ostrożnie podchodzi do swoich postaci – stara się nie stawiać żadnej tezy na temat ich stanu ducha czy miejsca w społeczeństwie. Od tego, co na pierwszym planie, ciekawszy jest jednak kontekst, w którym umieszcza snute przez siebie trzy historie o kobietach. Można w nim usłyszeć echa ekonomicznego kryzysu, które poddały w wątpliwość pewniki, na których opierało się amerykańskie społeczeństwo. Każda z kobiecych postaci wydaje się być przekonana do własnych racji i tego, co robi – jednak z czasem ich pewność słabnie. Niewiele wiemy o bohaterkach i światach, w których żyją – to powoduje, że z trudem przychodzi nam ocenianie ich postępowań. Reichardt nie koncentruje się na żadnych kontrowersyjnych kwestiach – mówi o adwokatce, która traci pewność co do sprawiedliwości prawa, kobiecie, która chce zbudować wymarzony dom i dziewczynie, która zakochuje się w wykładowczyni. Reżyserka zdaje się jedynie muskać ważne problemy, nie dając żadnych łatwych odpowiedzi. Jej domeną jest, jak u wytrawnych filozofów, wątpienie. Otwiera swój film na wiele interpretacji, które oscylują wokół podskórnych społecznych niepokojów. Te przenikają się z życiem prywatnym – pełnym smutku i samotności. Problemy gospodarcze i polityczne zostały przedstawione z perspektywy prywatnej. Świetnie komentuje to scena, w której bohaterka grana przez Kristen Stewart prowadzi zajęcia z prawa dla nauczycieli. Uczestników kursu bardziej od abstrakcyjnych przepisów interesują kwestie najbliższe ich codzienności – problemy z podwyżkami czy miejscem parkingowym. „Certain woman” to bardzo subtelne kino – kobiece nie dlatego, że one są głównymi bohaterkami, lecz z powodu swojej delikatności i wrażliwości. Należy mieć w sobie wiele empatii, by odnaleźć się w emocjonalnej rzeczywistości ukazanych kobiet.

drgawki

Drgawki, reż. Anna Rose Holmer

Kolejna minimalistyczna perełka na tym festiwalu. Film pozbawiony klasycznej fabuły, działający zagęszczającą się atmosferą wzrastającego niepokoju, statycznymi zdjęciami i znakomitą grą dziecięcych aktorów. Opowiada o dziewczynce trenującej boks, która wolałaby uczęszczać na lekcje tańca. Gdy zapisuje się na zajęcia, zaczynają mieć miejsce niepokojące wydarzenia. Kolejne dziewczęta zaczynają dostawać tajemniczych drgawek. Skupiając się na małej bohaterce i nawiązując do kina gatunkowego, Holmer opowiada o głęboko skrywanych lękach wiążących się z dojrzewaniem, szczególnie u dziewczynek – problemach z tożsamością, niepokojem o postępujące zmiany w ciele, strachu przed brakiem akceptacji i wyrzuceniem poza grupę rówieśników. O tych powszechnych kwestiach opowiada jednak w niezwykle oryginalny sposób, dając jedynie do myślenia – nie podsyłając żadnych interpretacyjnych tropów. Film można równie dobrze interpretować jako wariację na temat niezależnego body horroru. Ta wieloznaczność i postawienie na budowanie klimatu transcendentnego zagrożenia obdarza tę historie o cielesności nutką metafizyki.

loving

Loving, reż. Jeff Nichols

Przykład niezwykle potrzebnego i zwyczajnie przyzwoitego kina – szkoda, że nie do końca udanego pod względem realizacyjnym. Nichols wydaje sie niezdecydowany – nie wie, czy powinien robić klasyczne, hollywoodzkie kino, czy iść nieco pod prąd. Ostatecznie stoi na rozdrożu, co nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Opowiedział historię skrojoną pod Oscary: traktuje o małżeństwie czarnej kobiety z białym mężczyzną, mieszkającym w latach 50. w Wirginii, gdzie „mieszane” małżeństwa były niezgodne z prawem. Snuje ją jednak w nie do końca standardowy sposób. Nie skupia się na tych najbardziej widowiskowych aspektach: polityce czy samej rozprawie, ale na życiu codziennym pary. Na papierze wydaje się to rozsądne posunięcie, niestety na ekranie wypada znacznie gorzej – zwyczajnie nieciekawie. Wygląda to tak, jakby reżyser używał nie do końca właściwych argumentów, by przedstawić dramat pary. Przez to trudno współodczuwać z prześladowanymi bohaterami. Zamiast angażować widzów emocjonalnie, skupiając się na niesprawiedliwości, Nichols przekonuje nas, że największym dramatem rodziny był fakt mieszkania w mieście, a nie na wsi, na której się wychowywali. Film ma więcej wad – przerysowanie niektórych postaci i niedookreślenie innych. Błędy dramaturgiczne i narracyjne, które wydają się wynikać z prób przełamania klasycznego schematu, co okazało się nieudanym eksperymentem. Wielką zaletą filmu jest za to jego uniwersalizm i polityczna aktualność – w historii małżeństwa Lovingów można ujrzeć walkę o prawa mniejszości seksualnych, emigrantów i wszystkich innych prześladowanych.