Drugi dzień festiwalu już pierwszym seansem wprowadził do świata kina niezależnego, promowanego przez organizatorów. Twarzą festiwalu mógłby się stać Richard Linklater, którego filmy jak nikogo innego pasują do wrocławskiej imprezy – czego dowiódł dokument, którego był bohaterem. Kolejne tytuły ustawiły tematyczną dominantę – w filmach tego dnia królowała analiza przemocy, uwidaczniającej się nie tylko w maltretowaniu fizycznym, ale również ekonomicznym i społecznym. Bardziej optymistyczny pozostaje fakt, że drugim przewijającym się przez kilka filmów motywem była niezachwiana wiara w uzdrawiającą siłę kina. To znakomicie wróży kolejnym dniom festiwalu.
Richard Linklater, spełnione marzenia, reż. Karen Bernstein, Louis Black
Nic dziwnego, że dokument o Richardzie Linklaterze był pokazywany jako jeden z filmów otwarcia tegorocznej edycji American Film Festival. To szczególnie emblematyczny twórca zarówno dla tej imprezy, jak i dla kina, które się tu pokazuje. Dokument Bernstein i Blacka przedstawił go przede wszystkim jako twórcę osobnego – niezależnego w pełni tego słowa, nawet, gdy robił filmy na zlecenie wielkich, hollywoodzkich wytwórni. Tylko najwięksi twórcy, posiadający własną wrażliwość, wewnętrzną niezawisłość i osobisty sposób myślenia o kinie są w stanie łączyć świat art-house’u z komercją. Linklaterowi to się udało, dlatego stał się inspiracją dla kolejnych pokoleń twórców i ikoną boomu amerykańskiej sceny niezależnej przełomu lat 80. i 90.
Wartością tego dokumentu jest czas jego powstania. Linklater jest na fali, właśnie nakręcił powszechnie cenione „Boyhood”, jego filmowa filozofia zdała egzamin, a drzwi do pokoi potężnych producentów filmowych otworzyły się. To jest jego czas – jego kino staje się modne i wielu decydentów będzie w stanie podjąć większe ryzyko pisząc się na kooperację z twórcą, który często podejmuje projekty wydawałoby się wręcz nie do zrealizowania. Dzięki tej perspektywie Linklater jawi się jako jeden z najważniejszych twórców ostatnich trzech dekad – jest reżyserem z własną wizją i konsekwencją, by spełniać tytułowe marzenia. Przyjęta przez dokumentalistów perspektywa posiada również zagrożenia – dzięki niej ich film zamienia się w laurkę, w której zostają pominięte niewygodne fakty i nie wspomina się nieudanych filmów. Dzięki temu jego sukcesy wybrzmiewają jak przełomy w historii kina, a porażki zostają pokazane jedynie po to, by Linklater mógł wyciągnąć z nich wnioski. Trudno jednak polemizować z dokumentalistami – filmy Linklatera rzeczywiście formowały wyobraźnie całych pokoleń i opisywały doświadczenia wielu młodych ludzi. Co więcej, czas pokazał, że to on miał rację. Dowodem na to są twórcy, którzy postawili na podobny styl produkcji, balansując między niezależnością a wielkimi studiami. W miejscu, w którym znajduje się Linklater, chciałoby się znaleźć wielu filmowców, których dzieła są pokazywane na American Film Festiwal. Dlatego właśnie autor „Slackera” z powodzeniem mógłby stać się twarzą wrocławskiej imprezy.
Wieża, reż. Keith Maitland
W tym roku przypada pięćdziesiąta rocznica masakry, która miała miejsce na kampusie uniwersyteckim w Austin. Dokument Maitlanda w niezwykły sposób rekonstruuje strzelaninę, podczas której anonimowy mężczyzna postrzelił prawie pięćdziesiąt osób i zabił szesnaście z nich. Celem twórców nie było jedynie przypomnienie tych dramatycznych zajść. Chcieli raczej powrócić do tych wydarzeń, by przeprowadzić terapię grupową dla uczestników tamtejszych wydarzeń i postawić w stan oskarżenia całe amerykańskie społeczeństwo. Reżyser posadził przed kamerą wybrane osoby pamiętające masakrę, które w kilku przypadkach rozmawiały o niej pierwszy raz od dziesiątek lat. Maitland nie zamienił jednak swojego dokumentu w paradę „gadających głów”, lecz pokusił się o stworzenie rekonstrukcji wydarzeń, wspieraną wypowiedziami świadków. Dotarł do wielu materiałów, które powstały feralnego dnia – amatorskich filmów, zdjęć, wypowiedzi z radia i telewizji. Wydarzenia, które nie doczekały się wtedy uwiecznienia zostały dodane do filmu w formie animacji rotoskopowej. Również „gadające głowy” zostały przedstawione za pomocą tej techniki. To był znakomity i niezwykle ważny zabieg. Dzięki temu o masakrze opowiadały osoby o głosie, fizjonomii i w wieku świadków wydarzeń sprzed 50. lat, wzmacniając efekt realizmu, mimo użycia animacji. Świadectwa należą jednak do autentycznych osób, które zostały odegrane przez aktorów i zastąpione animacją. Dzięki temu zostało spotęgowane wrażenie realności, które oddziałuje tym bardziej, gdy zostaje skonfrontowane z ujęciami prawdziwych osób, które ucierpiały, bądź ratowały nieznajomych tamtego dnia.
Mimo potężnego ładunku emocjonalnego, który znajduje się w wypowiedziach świadków i wybrzmiewa w dramatyzmie ukazywanych wydarzeń, film ani na moment nie popada w patos czy łzawość. Daleki jest również od pesymizmu. Opowiada przede wszystkim o „banalności heroizmu”, który potrafi się obudzić w każdym pod wpływem irracjonalnego impulsu. Maitland nie kreuje bohaterów, pokazuje jedynie, jak ważny jest „ludzki” odruch w momencie zagrożenia, ale również nie piętnuje tych, którzy byli w stanie po latach przyznać, że nie byli w stanie narazić własnego życia, by pomóc innym. Jego film jest studium ludzkich zachowań w sytuacji ekstremalnej, dlatego trudno oceniać bohaterów, bo nie wiadomo, jak samemu by się w tym momencie zachowało.
Opowiadając o masakrze Maitland każe świadkom ponownie zmierzyć się z traumą, która zaciążyła na ich całym życiu, dając tym samym szansę na oczyszczenie. Postawił ich w niekomfortowej sytuacji, by mogli przeżyć katharsis. Po ich reakcjach można wnioskować, że jego cel został osiągnięty. Podobne zadanie postawił przed sobą, stawiając całe społeczeństwo w stan oskarżenia. Jedna z ofiar zamachowca, która straciła w strzelaninie dziecko, przekonywała, że była w stanie przebaczyć zabójcy. Również wiele głosów zaraz po zamachu mówiło o winie kultu przemocy i broni w amerykańskim społeczeństwie, wciąż przeżywającym traumę wojny w Wietnamie. W końcowych ujęciach reżyser pokazał obrazki z innych, późniejszych już miejsc zbrodni, m. in. ze szkoły w Columbine. Twórca zdaje się mówić, że nagłe i wydawałoby się całkowicie irracjonalne masakry dokonywane przez jednostki będą się powtarzać, póki społeczeństwo nie wyrzeknie się przemocy na wielu poziomach – zaczynając od prowadzenia wojen, poprzez kult bohaterów wojennych, przyzwolenie na posiadanie broni, kończąc na przekonaniu, że przemoc jest jakimkolwiek rozwiązaniem.
Życie animowane, reż. Roger Ross Williams
Dokument Rogera Rossa Williamsa w jeszcze większym stopniu niż „Wieża” pokazuje potężną siłę kina – i to nie artystycznego, lecz właśnie tego najczęściej traktowanego pobłażliwie, czyli animacji dla dzieci. Filmy tworzone przez Disneya stały się przepustką do zewnętrznego świata dla Owena Suskinda, który w wieku 3 lat zachorował na autyzm. Właśnie znane i powtarzalne schematy bajek pozwoliły mu zrozumieć mechanizmy rządzące światem i obłaskawić go. Reżyser rekonstruuje życie Owena od narodzin aż po chwilę obecną. Można mieć wątpliwości, co do sposobu pokazywania przeszłości doświadczonej przez chorobę dziecka rodziny. Dramatyczne wydarzenia zostają przedstawione w sposób nadmiernie patetyczny – zbyt mocno twórca postawił na emocjonalne tony. Było to całkowicie niepotrzebnie, bo historia jego bohatera jest sama w sobie zdumiewająca i broni się bez zbędnych i podbijających emocjonalność chwytów filmowych. Dowiodły tego sceny współczesne, w których Williams przyglądał się Owenowi, starającemu się usamodzielnić i wkroczyć w świat dorosłości. Właśnie proces dojrzewania i porzucania dzieciństwa jest motywem, na którym skoncentrował się dokumentalista. Również ten temat został wydobyty z wielu disnejowskich animacji, które na pamięć zna bohater filmu. Czasami przypomina on Piotrusia Pana, który nie chce dorosnąć, a niekiedy Quasimodo, odtrąconego przez społeczeństwo. Filmy stają się dla niego medium, które nie tylko tłumaczy Owenowi tajniki życia dorosłych, ale umożliwia również porozumiewanie się z otoczeniem – wpierw z rodzicami, z którymi rozmawiał cytując bohaterów filmów, a następnie ze społeczeństwem i ostatecznie również z widzami dokumentu. Właśnie postać Quasimodo z „Dzwonnika z Notre Dame” wydaje się kluczowa – jest inna i początkowo odrzucana, ale ostatecznie zostaje przyjęta do społeczeństwa. I o tym właśnie marzy Owen – by dorosnąć i znaleźć swoje miejsce w świecie.
Kiksy, reż. Justin Tipping
Film Justina Tippinga wydaje się być odpowiedzią na zeszłorocznego zwycięzcę konkursu Spektrum – „Dopę” Ricka Famuyiwy. Jednak „Kiksy” są utrzymane w klimacie realistycznego kina społecznego, w którym nie brakuje subtelnej poetyckości, zaskakującego humoru oraz ciepła. Opowiada o nastolatku, dla którego miarą wszechrzeczy są nowe buty – tytułowe kiksy, najlepiej model rozpropagowany swojego czasu przez Jordana. Film przypomina „Odyseję” – jest wyprawą bohaterów do niebezpiecznej krainy, której celem jest odzyskanie skradzionego przez lokalnych gangsterów przedmiotu pożądania. Film bez uprzedzeń i niezwykle przekonująco wprowadza w świat amerykańskich przedmieść zamieszkałych przez afroamerykańską społeczność, gdzie wszyscy słuchają rapu, grają na osiedlu w kosza i starają się być cool. Przedmioty-fetysze produkowane przez kulturę popularną i kapitalizm zajmują tam swoje ważne miejsce – co znakomicie pokazuje, w jaki sposób muzyka i kultura niezależna zostaje wprzęgnięta w ekonomiczne mechanizmy współczesnego konsumpcjonizmu. Wielką zaletą filmu jest jego realizm – zarówno psychologiczny, jak i społeczny. Ukazywany świat jest pełen przemocy, od której ciężko być wolnym. Tipping nie ocenia jednak swoich bohaterów – nawet główny czarny charakter zostaje w pewien sposób zrehabilitowany, a jego gangsterska działalność usprawiedliwiona. To nie tylko opowieść o dorastaniu, a także o społecznych i ekonomicznych zależnościach, przedstawiona w niezwykle wysmakowany sposób – za pomocą zdjęć kręconych przez meandrującą kamerę, przypominającą tę z filmów Terrence’a Malicka. Uczta dla zmysłów i intelektu!
Ofiara, reż. Andrew Neel
Kolejny film na festiwalu opowiadający o nakręcającej się w amerykańskim społeczeństwie spirali przemocy. Tym razem pod lupę zostały wzięte studenckie zwyczaje związane z otrzęsinami przed wstąpieniem do prestiżowego bractwa. W przeciwieństwie do „Kiksów” i „Wieży” filmowi Neela brakuje jednak przenikliwości i głębszej analizy problemu. Skupia się na młodym chłopaku, który staje się ofiarą napaści – zostaje okradziony i dotkliwie pobity. Zaczyna się rok akademicki, więc mimo urazu psychicznego rusza na studia. Tam bardziej niż nauka interesuje go wstąpienie do bractwa, w którym jest już jego starszy brat. Reżyser skupił się na relacjach między „rekrutami” a starszyzną opartymi na przemocy. Długie fragmenty filmu to orgie upodleń, przemocy psychicznej i fizycznych tortur, którym poddają członkowie bractwa „świeżaków”. Nie trudno domyślić się puenty – przemoc przenika całe społeczeństwo, bez względu na pozycję społeczną i poziom IQ, różnią się jedynie formy – studenci inspirują się torturami z Abu Ghraib, a zwykłym gangsterom wystarczy staroświeckie „mordobicie”. We współczesnym kinie trudno kogoś zaszokować. Neel ewidentnie próbuje, ale mu się nie udaje. Jego prowokacja wypada blado, mimo umieszczenia w filmie wstrząsających scen – zabrakło głębszej myśli i analizy mechanizmów społecznych.
Komentarze (0)