Ale kino #1 – „Jasper Jones”: Mroczne tajemnice wchodzenia w dorosłość

Charlie jest wrażliwym nastolatkiem, zaczytującym się w książkach. W jego życiu nie dzieje się nic ekscytującego, bo cóż może się wydarzyć w maleńkim miasteczku, gdzieś w zachodniej części Australii pod koniec lat 60.? Szybko się jednak okazuje, że nawet najmniejsze i najspokojniejsze społeczności skrywają swoje mroczne tajemnice. Chłopiec poznaje je dzięki tytułowemu Jasperowi Jonesowi, lokalnemu outsiderowi, który właśnie w Charliem ujrzał osobę, z którą może podzielić się swoim sekretem.

„Jasper Jones” rozpoczyna się jak kryminał, ale to tylko zmyłka, która ma pokazać, że w filmie, podobnie jak w australijskim miasteczku, roi się od pozorów. Choć jest ciało, nie ma dochodzenia, bo od znalezienia sprawcy ważniejsze jest poszukiwanie prawdy o lokalnej społeczności – a sprawa ostatecznie rozwiązuje się praktycznie sama. Proces odkrywania tego, co czai się pod iluzją spokoju i przyjaźni, wiąże się ściśle z wchodzeniem nastolatka w dorosłość. Sprawa morderstwa lokalnej dziewczyny staje się przyczynkiem do zgłębienia wiedzy na temat natury otaczającego go świata.

Ten okazuje się pełen nieuzasadnionych uprzedzeń – do tego co inne, obce. Jasper staje się głównym oskarżonym o zabójstwo dziewczyny przez mieszkańców miasteczka tylko dlatego, że ma ciemniejszy kolor skóry, a jego matka miała aborygeńskie korzenie. Rodzina imigrantów z Wietnamu jest napastowana, bo w ich kraju toczy się wojna. Stary mężczyzna jest oskarżany o najgorsze czyny tylko dlatego, że żyje na uboczu. „Jasper Jones” z kryminału i opowieści inicjacyjnej dla młodzieży przeistacza się w historię o małomiasteczkowej mentalności, w której pielęgnuje się toksyczne plotki, wzajemne uprzedzenia i przemilczane tajemnice. To także film o koszmarze nudy i beznadziei, od których gorsze jest tylko zakłamanie i hipokryzja.

Reżyserka filmu – Rachel Perkins – potrafiła jednocześnie odmalować przekonujący obraz dojrzewającego młodzieńca, jak i skomplikowane zależności łączące małą wspólnotę. Za pomocą wciągającej, gęstej i sprawnie opowiedzianej historii jedynie pozornie spełniającej wymagania kina gatunkowego, opowiedziała o sprawach zarazem uniwersalnych, jak i swoiście australijskich. Bo to właśnie takie małe miasteczka, jak to pokazane w filmie, z pewnością niejednokrotnie były areną podobnych wydarzeń, wiążących się z wielokulturowością Australii – napędzanych wzajemnymi uprzedzeniami i skrywaną pod pozorami uprzejmości nienawiścią.

Ocena: 6/10