Wigilia jest czasem obdarowywania się prezentami – a kto nie chciałby znaleźć pod choinką śpiewającego świąteczne piosenki Billa Murraya? Taki podarek przygotował dla nas Netflix, angażując Sofię Coppolę do stworzenia świątecznej komedii z tym świetnym aktorem w roli głównej. Jeśli szukacie filmu, który wprowadzi was w świąteczny nastrój, to właśnie go znaleźliście. „Kevina samego w domu” zostawcie sobie na pierwszy dzień świąt. „A Very Murray Christmas” to film wigilijny.
Fabuła tego telewizyjnego formatu jest pretekstowa – generuje okazje do zaprezentowania wokalu Murraya w największych świątecznych przebojach oraz daje szanse nagromadzenia sporej liczny gwiazd w malutkiej przestrzeni hotelowego baru – wśród nich możemy zobaczyć między innymi George’a Clooney’a, Michaela Cerę czy Jasona Schwartzmana. Murray grający samego siebie w wigilijny wieczór ma wystąpić w Nowym Jorku podczas specjalnego programu telewizyjnego. Problem w tym, że w mieście panuje największa od lat zamieć i nikt z zaproszonych gości nie zjawił się. Co gorsza, na całym wschodnim wybrzeżu nie ma prądu, dlatego program ostatecznie zostaje odwołany, a Murray musi spędzić tę szczególną noc samotnie w hotelu.
Nie ma jednak tego złego. Nie po to kręci się film wigilijny, by traktował o samotności i smutku. Murray spotyka kolejne osoby, które wprowadzają go w coraz lepszy nastrój oraz takie, które on musi podnieść na duchu. Dobry humor dodatkowo zapewnia bufet pełen znakomitego jedzenia, które trzeba skonsumować zanim zmarnuje się w rozmrażającej się z braku prądu lodówce, oraz liczne butelki znakomitych trunków. Popijając rozgrzewającymi napojami wytrawne jedzenie, rozmawiając o miłości i śpiewając świąteczne standardy, czas upływa niezwykle przyjemnie. Całość nie miałaby jednak takiej wewnętrznej energii, gdyby nie osoba Murraya, która praktycznie nie opuszcza kadru.
„A Very Murray Christmas” to prezent przede wszystkim dla fanów tego świetnego aktora, ale, odpowiedzmy sobie sami w zaciszu własnych serc, kto nie zalicza się do grona jego wielbicieli? Smutna twarz samotnika rozbłyskująca ciepłym i autentycznie sympatycznym uśmiechem świętego Mikołaja znakomicie sprawdziła się w nowej wersji opowieści wigilijnej. Murray łączy w sobie stylową elegancję z wytrenowaną pokracznością, która przybliża go do zwykłych śmiertelników. Niezgrabne ruchy, wystudiowana ironia, a przy tym figlarny uśmiech małego chochlika – szeroki rezerwuar charakterystycznych środków, chętnie wykorzystywanych przez Murraya w jego aktorstwie – tym razem nabrały niezwykle rozgrzewającego i eleganckiego ciepła.
Obecność za kamerą Sofii Coppoli sugerowała, że możemy dostać nie tylko klimatyczny film do obejrzenia między karpiem a pasterką – gdy skończą się nam tematy do rozmów w rodzinnym gronie – ale tak się jednak nie stało. „A Very Murray Christmas” to tylko i aż standardowy film świąteczny, który z przyjemnością obejrzymy razem z bliskimi, nie zaprzątając sobie głowy poważnymi tematami. Choć widząc Murraya smętnie spoglądającego za hotelowe okno trudno nie przywieść na myśl wcześniejszego filmu będącego efektem kooperatywy aktora z Coppolą – „Miedzy słowami” – to nic poza nostalgicznym klimatem samotności w wielkim mieście nie zamąci spokoju w naszych głowach.
Produkcja Netflixa z powodzeniem może zastąpić strzelający iskrami kominek. Ma rozgrzewającą właściwość niczym gruby koc, pod którym przytulamy bliską sobie osobę. Szczypta magii, sporo subtelnego humoru, podnoszące na duchu przesłanie to wszystko czego potrzebujemy, by wprowadzić się w świąteczny nastrój. A wtedy może zdarzy się nawet cud i okaże się, że Miley Cyrus jest niezłą wokalistką, która potrafi z gracją zaśpiewać „Silent Night”.
Komentarze (0)