Film Julii Orlik przeczy zasadom animacji. Jest niemal pozbawiony ruchu, nie ma w nim niczego z plastyczności. Całość zawiera się w jednym statycznym kadrze. Mimo to, a może właśnie dzięki dysonansowi między animowaną formą, a statycznością obrazu, film ma ogromną moc oddziaływania. „Jestem tutaj” jest filmem żałobnym – pochyla się nad kwestią odchodzenia, ale jednocześnie wskazuje na życie, które właśnie zostało zakończone. Mówi o bólu – tym fizycznym, ale również świadomości własnego kresu, bycia kłopotem dla innych.
W kadrze widać jedynie głowę starszej, sparaliżowanej, niemej kobiety, która leży na specjalnym łóżku szpitalnym w domu. Jej córka odwiedza ją, by pokazać, jak regulować wysokość podgłówka. W kolejnych scenach nie wiele się zmieni. Nadal na pierwszym planie będzie znajdująca się dokładnie w tym samym miejscu twarz staruszki. Domeną ckni będzie tylko rozmazane, niewyraźne tło i przestrzeń audialna. Usłyszymy, jak córka instruuje ojca, jak pielęgnować matkę, jak strofuje go, by na siebie uważał, jak sugeruje zatrudnienie opiekunki, a nawet dotrą do naszych uszu odgłosy rodzinnej imprezy zorganizowanej na część chorującej kobiety. Najważniejsze ciągle jest w kadrze, czyli cierpiąca umierająca, ale przez cały czas życie dociera do nas spoza kadru. Śmierci zawsze towarzyszy życie.
Orlik operuje minimalizmem. Nie ucieka w metaforę, nie uniwersalizuje, trzyma się konkretu – ciała, cierpienia, śmierci. Przygląda się odchodzeniu z bliska, jakby chciała poznać jego sekret, ale na próżno – wszystko, co jest w stanie zobaczyć zatrzymuje się na powierzchni ciał. Dlatego jej film jest bardziej o ciele, niż o umieraniu. Właśnie ciałem jest obecna dla swoich bliskich umierająca staruszka – jakby duszy nikt nie zauważał. Być może to jest największy dramat, który udało się Orlik uchwycić. Wszyscy mają jak najlepsze intencje. Starannie się opiekują, spędzają czas, dbają, pielęgnują – ale tylko ciało. Kobieta uwięziona w obumierającym ciele stała się jego podwójnym więźniem – przez jego niedowład pozbawiona jest wolności poruszania, ale również z tego powodu została nawet przez najbliższych sprowadzona do roli przedmiotu. Jest jak to ciężkie, nieporęczne szpitalne łóżko – z którym w finale trochę nie wiadomo, co zrobić.
W filmie nie ma cienia oskarżenia. Orlik wie, że obserwowana przez nią sytuacja nie jest łatwa dla nikogo. Kobieta, ignorowana przez otoczenie, musi przysłuchiwać się rozmowom prowadzonych tak, jakby jej nie było. Docierają do niej słowa, z których jasno wynika, że przede wszystkim jest problemem – to z pewnością nie pomaga w walce z bólem i nadciągającą śmiercią. Jej bliscy również cierpią – nie wiedzą, jak ulżyć chorej, nie potrafią z nią rozmawiać, być z nią. Dopiero ostatnie chwile przynoszą jakąś namiastkę czułości wyrażone nie w pocałunku czy dobrym słowie, a jedynie w prostym, lecz niezbędnym byciu z ukochanym. W tym krótkim momencie nie była ciałem, które trzeba nakarmić, umyć, któremu trzeba uśmierzyć ból. Była osobą, partnerką w najbardziej potrzebnej międzyludzkiej relacji – byciu razem.
Komentarze (0)