Czyżby na krakowskim festiwalu powoli rodziła się tradycja, że w konkursie musi znaleźć się film podpisany przez młodą aktorkę? W zeszłym roku można było zobaczyć „Pustostan” Agaty Trzebuchowskiej, a w tym „Alicję i żabkę” – reżyserki debiut Olgi Bołądź. Obie twórczynie stworzyły dzieła głośno mówiące o ważnych sprawach kobiet, które do tej pory wybrzmiewały w sposób niewystarczający. „Pustostan” mówił o potrzebie ucieczki od codzienności związanej z macierzyństwem i byciem żoną. „Alicja i żabka” podejmuje natomiast temat nastoletniej ciąży i aborcji.
Trzebuchowska stawiała na realizm, Bołądź wprost przeciwnie. Już w tytule mamy nawiązanie do „Alicji w krainie czarów”, a w fabule jest ich jeszcze więcej. Nie mamy natomiast klasycznie opowiedzianej historii, twórcy bowiem raczej opowiadają obrazami i metaforycznymi scenami, skrzącymi się od wizualnych i symbolicznych pomysłów. Twórcy celowo podkreślają sztuczność scenografii, operują mocnymi kolorami, formą snu, fantazji i musicalu – na myśl przychodzi przede wszystkim cekinowa estetyka „Córek dancingu”.
A wszystko zaczyna się od bomby atomowej, po której przychodzi fala uderzeniowa w postaci nastoletniej ciąży gimnazjalistki. Twórcy nie psychologizują, skupiają się raczej na reakcji otoczenia i społecznej sytuacji dziewczyny. Koleżanki gratulujące wcześniej pierwszego razu, teraz nie chcą z nią rozmawiać, cała okolica wytyka dziewczynę palcami, a ona jest kompletnie skołowana. Wydaje się, że chyba nawet nie wie, skąd się biorą dzieci i jakie mogą być konsekwencje seksu.
Po wrzuceniu bohaterki do króliczej nory ostracyzmu, odbywa się jawna walka o jej niewinną duszę – z jednej strony pojawiają się uśmiechnięte aktywistki „pro choice” z koszulkami „aborcja jest fajna”, a z drugiej równie wyszczerzony ksiądz, śpiewający „serduszko puka puk, puk, tutaj twój Bóg”.
Punkt wyjście jest więc znakomity. Estetyka nastoletniego kiczu połączonego z dziecięcym teledyskiem komentuje niedojrzałość bohaterki, odciążając temat i wskazując na powszechność problemu. Dobrze sprawdzają się zabawne i adekwatne do sytuacje metafory, nawet tak bardzo dosadne jak spersonifikowane postacie plemnika i jajeczka, które przeprowadzają ekspresowy kurs edukacji seksualnej, porywając parę młodych kochanków w podróż PKS-em ku rodzicielstwu. W warstwie wizualnej i anarchistycznej energii można dostrzec inspiracje „Baby Bump” Kuby Czekaja.
Nie ma wątpliwości, że podejmowany przez twórców problem jest niezwykle ważki i bardzo na czasie – gdy podejmowane są próby penalizacji edukacji seksualnej i całkowitego zakazu aborcji – szkoda tylko, że twórcy nie postanowili o nim opowiedzieć, nadając mu wyraźniejszego fabularnego kośćca.
Przede wszystkim nie do końca wybrzmiewa tragizm sytuacji dziewczyny – nie czuć jej osamotnienia i zagubienia, a przede wszystkim jej rozterek. Wydaje się, że od początku wszystko jest dla niej jasne – jedynym wyjściem jest aborcja, choć niekoniecznie jest ona „fajna”. To powoduje, że zarysowany wcześniej konflikt momentalnie pryska – od początku jasne jest, po której stronie są twórczynie filmu, narzucające własną perspektywę bohaterce. Szkoda, że nawet nie próbowały odnaleźć osobistego głosu bohaterki – nawet jeśli ostatecznie okazałby się on taki sam jak ich. A naprawdę dobrze byłoby wiedzieć, co dziewczyna myśli, co czuje, czego chce. Niestety, jak tylko się odzywa, to słowami swojej mamy, albo opiekunki z domu samotnej matki.
Ostatecznie przedstawiona sytuacja została wykorzystana całkowicie utylitarnie, by stworzyć manifest prawa do aborcji. Oczywiście można solidaryzować się w tym postulacie z twórczyniami, tyle że manifesty rzadko kiedy okazują się dobrymi filmami.
Komentarze (0)