2019 rok kończy lata 10. XXI wieku. To znakomity moment, by podsumować to, co działo się w polskim kinie przez ostatnie dziesięć lat. A działo się bardzo wiele. Polski film zgarnął Oscara, mieliśmy swoich reprezentantów w konkursach najważniejszych festiwali filmowych, a nawet otrzymywaliśmy na nich prestiżowe nagrody. W końcu ostatnie dziesięć lat to także znakomity czas pod względem popularności rodzimego kina i okres zwyżkujących statystyk frekwencji. Polskie kino jest cenione na świecie i lubiane w kraju. W tym czasie powstało znacznie więcej niż 50 filmów godnych uwagi, dlatego tę listę, która będzie sukcesywnie uzupełniana, potraktujcie jako przewodnik po najważniejszych tytułach mijającej dekady. Zapoznajcie się z filmami, które znalazły się na miejscach od 6 do 10.
10. Wszystkie nieprzespane noce, reż. Michał Marczak
Najbardziej poetycki film ostatnich dziesięciu lat w polskim kinie. Dzieło nieuchwytne, wymykające kategoryzacjom i jednoznacznym ocenom. Znajdujące się na pograniczu fikcji i dokumentu, ale również jawy i snu, dorosłości i beztroski. Jego bohaterowie to współcześni niewinni czarodzieje, którzy snując się po imprezach, doświadczają melancholii lekkości bytu.
Recenzja: Film, który do tej pory był pokazywany na światowych festiwalach w sekcjach poświęconych kinu dokumentalnemu nagle trafił do konkursu głównego festiwalu w Gdyni – tradycyjnie poświęconemu kinu fabularnemu. To nieporozumienie jednak wyjaśnia się podczas oglądania filmu. Fikcja płynnie zlewa się w nim z faktem, tak jak nieprzespane noce przechodzą w senne poranki. Prawda miesza się z kłamstwem, artyzm ze sprawozdaniem. Bohaterowie, przestrzenie, imprezy mogą być rzeczywiste, lecz warstwa literacka – dialogi czy konkretne zachowania – wydaje się domeną fikcji. Czytaj dalej.
9. Obława, reż. Marcin Krzyształowicz
Najlepszy polski film wojenny ostatnich dziesięciu lat. Kino surowe i oszczędne, a przy tym sugestywne i zanurzone w konkrecie i materialności przedstawianego czasu. Ukazujące polską historie jako trudny do rozwiązania supeł – przeszłość trudną do jednoznacznej oceny. By lepiej zrozumieć naszą historię, potrzebujemy więcej właśnie takich filmów.
8. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham, reż. Paweł Łoziński
Nie doświadczyłem bardziej poruszającego seansu przez ostatnie dziesięć lat. Nie było też lepszego dokumentu na gruncie polskiego kina. Paweł Łoziński odważył się na ryzykowny eksperyment, który napęczniał od emocji. A do sukcesu wystarczyły mu trzy gadające głowy i jeden gabinet psychologiczny.
Recenzja: Wydaje mi się, że ostatnim filmem o potencjalnie podobnej sile rażenia był „Takiego pięknego syna urodziłam” Marcina Koszałki. To prawdziwa bomba, która może wprowadzić zamęt, niepokój, a nawet doprowadzić do rozpaczy. Ale z pożytkiem dla wszystkich. Ten wybuch powinien mieć moc oczyszczenia, wyzwolenia i ośmielenia. Może się stać publicznym, powszechnie dostępnym seansem terapeutycznym, który będzie goić rany, albo przynajmniej uświadamiać problemy i prowokować do zmian. To może być film, który będzie leczyć. Czytaj dalej.
7. Zjednoczone Stany Miłości, reż. Tomasz Wasilewski
Polscy twórcy pomału odkrywają lata 90. Być może najbardziej przeniknął ich ducha Tomasz Wasilewski, któremu wcale nie zależało na tworzeniu komentarza socjologicznego. Chciał za to stworzyć trzy portrety kobiet w różnym wieku. Wyszedł z tego niezwykle stylowy i poruszający fresk na temat szowinizmu naszej kultury i emocjonalnej klatce, w jakich żyje wiele kobiet w Polsce – pewnie nie tylko od lat 90.
Recenzja: Srebrny Niedźwiedź w Berlinie, fantastyczne aktorski, obiecujący reżyser – oczekiwania wobec filmu Wasilewskiego były bardzo duże i w pełni zostały spełnione. „Wszystkie Stany Miłości” to film od początku do końca przemyślany, konsekwentny, pełen znakomitych pomysłów inscenizacyjnych. Na całość składają się cztery portrety kobiet w różnym wieku – dzieli je wiele, ale łączy taka sama tęsknota za miłością. Czytaj dalej.
6. Wieża. Jasny dzień, reż. Jagoda Szelc
Ostatnie dziesięć lat w polskim kinie należało do debiutantów. Wśród nich niekwestionowaną gwiazdą była Jagoda Szelc, która w dwóch swoich filmach dała się poznać jako autorka o własnym, charakterystycznym stylu, mająca odwagę mówić zupełnie nowym kinematograficznym językiem, nie unikając inspiracji gatunkowych . Jej „Wieża. Jasny dzień” jest równie tajemnicza jak tytuł. Więcej sugeruje, niż komunikuje. Jest jak pogański rytuał, otwierający na nowe światy i inne wymiary. To kino, które przenika do głębi.
Recenzja: Jeden z najoryginalniejszych i najlepszych debiutów ostatnich lat w polskim kinie! Jagoda Szelc udowodniła, że także w naszym kraju można robić filmy nieoczywiste, formalnie odważne i niejednoznaczne, a przy tym w pełni spełnione artystycznie. Choć „Wieża. Jasny dzień” chętnie sięga po gatunkowe tropy, to robi to w wyważony sposób, ani na moment nie wpychając opowiadanej historii w znane fabularne i narracyjne koleiny. Czytaj dalej.
Komentarze (0)