2019 rok kończy lata 10. XXI wieku. To znakomity moment, by podsumować to, co działo się w polskim kinie przez ostatnie dziesięć lat. A działo się bardzo wiele. Polski film zgarnął Oscara, mieliśmy swoich reprezentantów w konkursach najważniejszych festiwali filmowych, a nawet otrzymywaliśmy na nich prestiżowe nagrody. W końcu ostatnie dziesięć lat to także znakomity czas pod względem popularności rodzimego kina i okres zwyżkujących statystyk frekwencji. Polskie kino jest cenione na świecie i lubiane w kraju. W tym czasie powstało znacznie więcej niż 50 filmów godnych uwagi, dlatego tę listę, która będzie sukcesywnie uzupełniana, potraktujcie jako przewodnik po najważniejszych tytułach mijającej dekady. Zapoznajcie się z filmami, które znalazły się na miejscach od 31 do 35.
35. Moje córki krowy, reż. Kinga Dębska
Czy o sprawach najtrudniejszych – jak choroba, śmierć bliskich – można mówić w sposób lekki, wręcz żartobliwy? Kina Dębska udowodniła, że jak najbardziej – i to bez spłaszczania poruszanych problemów. Na seansie „Moich córek krów” można płakać cały czas – ale raz ze wzruszenia, a raz ze śmiechu. To nieliczny przykład udanego kina tzw. środka, które zadowoli i szerokie rzesze widzów, i szczególnie wymagających krytyków.
34. Baby Bump, reż. Kuba Czekaj
Wszyscy czekali z zapartym tchem na pełnometrażowy debiut Kuby Czekaja. Przez kilka lat był bowiem autorem najlepszych polskich krótkich metraży. Kiedy 'Baby Bump’ się pojawiło, chyba nikt nie czuł rozczarowania – to było coś, czego w polskim kinie jeszcze nie było: dzieło na wskroś oryginalne, formalnie wręcz odjechane, odważne, momentami wręcz niesmaczne. Czyli dokładnie takie, jakie miało być – bo opowiadało o trudach dojrzewania, również tego fizycznego.
33. Matka Teresa od kotów, reż. Paweł Sala
Jeden z pierwszych filmów, który rozpoczął całą falę spektakularnych debiutów w polskim kinie. Dzieło, które wstrząsnęło Polską i dogłębnie poruszyło sercami widzów. Brutalne, nieprzyjemne, drażniące, niepokojące – nie dające spokoju, niejasne, trudne. Opowiadające o najciemniejszych zakamarkach ludzkich serc. Od momentu premiery tego filmu za każdym razem widzę w twarzy Mateusza Kościukiewicza psychopatę.
32. Wszystko, co kocham, reż. Jacek Borcuch
Jeden z wczesnych zwiastunów wychodzenia polskiego kina na prostą. Może własnie dlatego mam do niego taki sentyment. A może dlatego, że tak bardzo wpasował się w wrażliwość, posiadaną przeze mnie niemal dekadę temu, opowiadając o stanie wojennym i komunie w sposób, w jaki nikt tego do tej pory nie zrobił. Nie ma tu martyrologii i cierpiętnictwa. W zamian jest młodość, energia i ogłuszający bunt i punk. No i szczypta nostalgii – jak zawsze, gdy opowiada się o swojej młodości.
31. Zgoda, reż. Maciej Sobieszczański
Jeden z najbardziej niedocenionych filmów ostatnich dziesięciu lat. Film surowy i brutalny, bezwzględnie dosłowny, a przy tym symboliczny. Opowiada o czasie zaraz po zakończeniu wojny – momencie osobistej zemsty i zinstytucjonalizowanego odwetu. A przede wszystkim mówi o przemocy – fizycznej, politycznej i tej pozbawionej przymiotników. „Zgoda” jest wyjątkowym polskim filmem historycznym – nie interesuje go polityka, ani ocena przeszłości. Jest bezstronny i beznamiętny. I właśnie dlatego tak przerażający.
Recenzja: Takiego filmu o przemocy jeszcze w polskim kinie nie było. Piszę „o przemocy”, a nie „o wojnie”, bo agresja związana z działaniami wojennymi nie wyczerpuje podjętego przez Sobieszczańskiego tematu. Oglądając „Zgodę”, trudno nie przywołać w pamięci „Róży” Smarzowskiego. Sobieszczański również opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce w momencie zakończenia wojny – w tym czasie, gdy wojska są już w odwrocie, ale nie uformował się jeszcze na dobre nowy porządek. Właśnie w tej wąskiej szczelinie znajdującej się pomiędzy Sobieszczański dojrzał jądro ciemności. Zagląda w nie bez brania czegokolwiek w nawias, nie wysubtelnia przekazu, nie mami, nie kryguje się przed pokazywaniem ówczesnej rzeczywistości wprost. A ta naznaczona jest traumą wojennej hekatomby, ale również zinstytucjonalizowanej zemsty, której dopuszczało się wojsko polskie na ludności niemieckiej i wrogach formującej się komunistycznej władzy. Smarzowski skoncentrował się na Mazurach, Sobieszczański natomiast na Ślązakach, Niemcach i Polakach, zamieszkujących tereny Górnego Śląska, których zamknięto w obozie pracy. Znacząca przestrzeń – obóz w Świętochłowicach zbudowali Niemcy i był obozem pomocniczym Auschwitz. Chwilę po opuszczeniu go przez Nazistów, przejęła go nowa władza, by wykorzystać dla własnych celów. Czytaj dalej.
Komentarze (0)