W polskim kinie pojawia się niewiele filmów o młodych ludziach – ich życiu, pragnieniach, oczekiwaniach i spojrzeniu na otaczający ich świat. A jeszcze mniej jest filmów o młodych ludziach, pod którymi młodzi ludzie by się podpisali. „Ostatni komers” tę lukę zapełnia – to film opowiadający o młodych ludziach ich językiem, wiarygodnie, a przy tym z czułością.
Ekranowy świat zamieszkują gimnazjaliści i licealiści. Wszyscy mieszkają na tym samym osiedlu i spotykają na miejscowym basenie. Za chwilę zaczną się wakacje, do szkoły już nie opłaca się chodzić, chyba że po to, by palić szlugi w kiblu. Dnie spędzają na opalaniu, tańczeniu, wałęsaniu po okolicy. I gadaniu – o chłopakach, dziewczynach, seksie, miłości i pożądaniu. Właśnie poprzez nastoletnie uczucia reżyser przypatruje się swoim bohaterom.
Romanse młodych wydaje się tematem zgranym, ale Nickel podchodzi do niego w sposób oryginalny, na tyle nawet, że jego film wydaje się niepodobny do niczego, co wcześniej powstało o młodych ludziach w polskim kinie – nie w temacie należy upatrywać wyjątkowości „Ostatniego komersa”, a w autorskiej wrażliwości i czułości spojrzenia. Reżyser nie uśmiecha się ironicznie, słuchając zakochanych chłopaków, niepotrafiących wyznać swojej pierwszej miłości ukochanej. Nie ocenia dziewczyn, które fantazjują o starszych chłopakach. Nie piętnuje chłopaka, który zdradza swoją Dzięczynę z seksowną sąsiadką. Wszyscy oni żyją w świecie silnych uczuć i emocji, z którymi nie zawsze potrafią sobie poradzić. Łzy, rozpacz i rozczarowanie są nieuniknione – złamane serce to cena za wejście w dorosłość.
Nickel spogląda na swoich bohaterów z empatią, ale jednocześnie sprawiedliwie. W tej czułości jest również szkicowo, ale przy tym sugestywnie odmalowany mentalny pejzaż polskiej młodzieży – osamotnionej przez dorosłych, niezrozumianej, porzuconej dla kariery, mieszkającej w niepełnych rodzinach, zostawionych przez ojców i matki dla nowych partnerów. Niepełna rodzina jest tu smutną normą. Reżyser nie wykorzystuje tego rodzinnego tła, by tłumaczyć swoich bohaterów z nie zawsze wzorowych zachowań, nie psychologizuje, ani nawet nie ma zacięcia socjologizującego – choć film skrzy się od niezwykle celnych obserwacji, jak choćby tej, że nie ma sprzeczności dla polskiego nastolatka w paleniu skrętów, seksie i niedzielnej mszy świętej. Ale dzięki temu spojrzeniu w głąb rodzin, jesteśmy jeszcze bliżej serc i dusz tych młodych ludzi, którzy zrobią wiele, by nie zedrzeć z twarzy masek cyników, ironistów i wyczilowanych ziomków. W głębi jednak kotłuje się w nich od sprzecznych emocji.
„Ostatni komers” to również muzyka, kolory i niezwykle wiarygodna gra młodych aktorów. Nickel nie naśladuje w tym Xaviera Dolana, do którego może być przez niektórych porównywany. Tworzy własną poetyką – ulepioną z nienajlepszego hip-hopu, trochę obciachowego techno, ale również świetnych, energetycznych piosenek, które puszczane z przenośnych głośników mieszkają się na osiedlowych podwórkach. Róże, fiolety, błękity muskają wyprężone ciała prażących się na basenie dziewcząt i cisnących na siłce chłopaków. Już choćby w tej pastelowej i delikatnie fluoroscencyjnej kolorystyce jest intymność, empatia i czułość – chyba nikt nie opowiadał tak o młodzieży w polskim kinie, piętnowanej zazwyczaj za seksualizację, używki i brak szacunku do szkoły. Tu jest zupełnie inaczej – Nickel po prostu jest wraz ze swoimi bohaterami – razem z nimi pali skręty, tańczy do techenka i podgląda piękną sąsiadkę. O ocenianiu nawet nie myśli – i to jest zdecydowanie bardziej konstruktywne podejście, sprawiedliwsze. Dzięki temu każdy z widzów może przejrzeć się w oglądanych bohaterów – zobaczyć siebie z młodości, dostrzec własne błędy ponownie popełniane przez kolejne pokolenie, może również współczuć, ale chyba przede wszystkim – współodczuwać. „Ostatni komers” to obraz pokolenia, który zostanie na zawsze.
Komentarze (0)