„Biały potok” to (tragi)komedia pomyłek inspirowana „Rzezią” Romana Polańskiego, „Atakiem paniki” Pawła Maślony i „(Nie)znajomymi” Tadeusza Śliwy. Podobnie jak wymienione filmy ma strukturę teatralną – wszystko rozgrywa się w dwóch sąsiadujących domach, pośród czterech głównych bohaterów i jest zalane ambicją polskiej, dorabiającej się klasy średniej. Wystarczy iskra, by konflikt między wybitnie ambitnymi ludźmi wybuchł. I Michał Grzybowski tę iskrę z uśmiechem na ustach wznieca.
Michał, Kasia, Ewa i Bartek to przyjaciele, mieszkające na cichym, prestiżowym osiedlu o poetyckiej nazwie „Biały potok”. Ich dzieci to najlepsi koledzy. Całą czwórkę poznajemy na zakrapianej kolacji, podczas której zbyt długie rozmowy, niepozorne spojrzenia czy pikantne historie okażą się zawleczką odbezpieczającą bombę zazdrości, zawiści i tłumionego pożądania.
Nie bez powodu Grzybowski w tytule filmu nawiązał do nazwy osiedla, w którym rozgrywa się akcja. To dzielnica nowobogacka, złożona z przytulnych, ale jednocześnie przestrzennych domków. Przy jednakowych podjazdach stoją niewiele różniące się od siebie auta – wzięte na długoletni leasing. W domach mieszkają ludzie sukcesu, dorabiający się, zakładający kolejne interesy i planujący egzotyczne wakacje. Reżyser bez chwili zawahania prześwietla ich skryte za fasadą szczęścia dusze – pełne niepokoju, strachu o utratę statusu, zlęknieni porażki i odrzucenia.
Każdy z bohaterów zostaje obdarzony jakąś ciemną stroną – Bartek lekką ręką zadłuża rodzinę i wydaje nie swoje pieniądze, jego żona, Kasia, z pożądliwością spogląda na sąsiada – Michała – który, jak się zdaje, odwzajemnia to uczucie, dlatego Ewa jest o niego zaciekle zazdrosna. Choć całą czwórkę łączy długoletnia przyjaźń, niewiele potrzeba, by całość runęła z wielkim hukiem.
Kolejne zwroty akcji przychodzą wraz z nieporozumieniami, które każdorazowo biorą się z głęboko skrywanych, nieco wstydliwych, uczuć i skaz na charakterze. Bartek jest zmuszony do zapłacenia swoim pracownikom, więc prosi o pożyczkę Michała, którego żona kategorycznie mu tego zabrania. W to wszystkie zostaje wmieszana żona Bartka, Ewa, która zrobi wszystko, by ukarać lekkomyślnego męża – żeby go zabolało najmocniej, ujawni nawet swój rzekomy romans z Michałem.
Przy tak zagmatwanych relacjach i wielu szybko zmieniających się zwrotach akcji scenariusz musi być precyzyjny – i taki właśnie jest. Bohaterowie są od samego początku wyraziści i określeni, a sytuacja między nimi jasna. Na tym fundamencie Grzybowski tka sieć nowych okoliczności, które działają dzięki temu, że są jednocześnie prawdopodobne i szokujące – nam, widzom, pozostaje jedynie zastanawiać się, co jest tu prawdą, a co jedynie wytworem niepewnej duszy.
Każdy dialog pojawia się w samą porę i skrzy się humorem. To właśnie słowa są tu najważniejsze, a reszta jest im podporządkowana – jak na minimalistycznej scenie teatralnej. To one pchają akcję do przodu, plączą relacje i odkrywają nowe tajemnice. Ale swoją rolę do odegrania ma również miejsce akcji, które zdradza status społeczny bohaterów, horyzont ich ambicji i pragnień. Reżyser miał znakomity pomysł na granie klasowymi emocjami widzów poprzez wykorzystanie gatunkowych tropów. Do tego siedliska mieszczańskiego dobrobytu wkraczają bowiem najprawdziwsi gangsterzy – w czarnych kominiarkach, w rozklekotanym aucie i dresie. Wpierw biją, a potem domagają się pieniędzy – jak w klasycznych filmach o mafijnych porachunkach. Ale ich rola wykroczy poza konwencjonalny schemat. To właśnie oni, jako reprezentanci klasy niższej, zdradzą fasadowy charakter stabilizacji i spokoju dorobkiewiczów.
Grzybowski powtórzył sukces Śliwy i Maślony, pokazując się w swoim debiucie jako autor znakomicie czujący humor, ale także wewnętrzną energię scenariusza – utrzymujący odpowiednie tempo akcji, regulujący emocje bohaterów, które raz po raz wybuchają na ekranie, by jeszcze bardziej wikłać fabułę. Jego film to prawdziwy potok trafnych socjologicznych obserwacji, charakterologicznych portretów i porywającego humoru.
Komentarze (0)