„Ukryta gra” ma ambicje dorównać kinu hollywoodzkiemu. Jest szpiegowska intryga, są amerykańscy aktorzy, jest wartka akcja, ale brakuje tego, co stanowi sedno dobrze zrealizowanego kina z fabryki snów, czyli potoczystości i klarowności. Przez to tytuł filmu zabiera nowego znaczenia – szpiegowska gra, która stanowi fabułę filmu, jest tak ukryta, że trudno ją w ogóle zauważyć.
Z tego powodu można odnieść wrażenie, że film Łukasza Kośmickiego jest raczej imitacją, niż oryginałem. Zbyt mechanicznie stara się upodabniać – momentami wyjątkowo nieudolnie – do swojego wzoru zza Oceanu. W konsekwencji akcja rozgrywa się zbyt szybko, intryga plącze, a nawet hollywoodzcy aktorzy są raczej drugiej kategorii. Z zaskoczeniem dla samych twórców najlepiej wypada to, co zostało wzięte z serca naszej kinematografii, czyli socrealistyczna scenografia i humorystyczny Robert Więckiewicz o kilka klas lepszy niż zmięty Bill Pullman, grający jedną miną. Fabuła oczywiście zachęca do pójścia śladami spektakularnego kina gatunkowego rodem z USA, ale być może lepszy efekt by się uzyskało, gdyby zwyczajnie odpuściło sobie te internacjonalistyczne ambicje.
Dla Łukasza Kośmickiego to pełnometrażowy debiut. Mam wrażenie, że podstawowym błędem tego specyficznego przedsięwzięcia było powierzenie go tak niedoświadczonemu twórcy. Brak klarowności fabuły, momentami niezręczna realizacja, zbyt stereotypowe rozmieszczenie sympatii i antypatii – to główne grzechy tej produkcji. Wszystkie je można zrzucić na karb właśnie reżysera.
Szczególnie źle wypada pierwsza część filmu, podczas której zawiązuje się akcja, a zarazem szpiegowska intryga. Są lata 60. Związek Radziecki instaluje broń średniego zasięgu na Kubie, bezpośrednio zagrażając bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych. Kryzys Kubański wydaje się kierować świat nad krawędź wojny nuklearnej. W toczącej się wojnie psychologicznej między mocarstwami ważną rolę ma odegrać pojedynek szachowy, który odbędzie się w Warszawie. Do Polski przylatuje profesor Mansky, który ma zastąpić innego amerykańskiego szachistę, otrutego przez Sowietów.
I tu pojawiają się problemy. Nie wiadomo, skąd wziął się pomysł szachowego pojedynku, dlaczego Sowieci postanowili zamordować amerykańskiego szachmistrza i przede wszystkim, jaki jest cel szpiegowskiego pojedynku, który towarzyszy rywalizacji na szachownicy. Z jednej strony mamy jakieś alkoholowe ekscesy Mansky’ego, który ponoć musi pić, by normalnie myśleć. Z drugiej coraz bardziej zawiłe szpiegowskie intrygi. Najgorsze w nich jest to, że śledzimy je tylko za pomocą dialogów, które w dość siermiężny sposób pchają historię. Samej akcji jest tu jak na lekarstwo, a fabularną dynamikę symuluje się tu jedynie za pomocą montażu.
Najgorsze jest chyba jednak to, że nie do końca wiadomo, jaka jest stawka tej ukrytej gry – oczywiście poza tym, by przechytrzyć Rosjan i załagodzić kryzys Kubański. Nie wiadomo, co Amerykanie chcą uzyskać w Warszawie i jaka jest w tym rola dla Mansky’ego. Nie wiadomo przynajmniej do pewnego momentu, gdy w jednym czy dwóch dialogach zostaje wyjaśnione wszystko to, nad czym głowiliśmy się przez połowę filmu.
„Ukryta gra” cierpi na wszystkie problemy imitatora – momentami zbliża się do upragnionego wzoru, ale przeważnie zdradza się ze swoją amatorszczyzną. Chcąc wciągać intrygą, zanadto ją wikła, a potem przyśpiesza akcję do takiego stopnia, że sama zaczyna potykać się o własne nogi. Ostatecznie wyszedł z tego produkt niekoniecznie satysfakcjonujący, udany połowicznie, po pachy skąpany w kompleksach wobec skali amerykańskich produkcji. Znacznie lepiej byłoby, gdyby twórcy odrobinę zwolnili i skroili projekt na miarę własnych możliwości.
Komentarze (0)