Film Bartosza Kruhlika jest drugim, który powstał w ramach programu „60 minut”. W zamierzeniu powstające tam filmy powinny trwać nie więcej niż godzinę. W zamierzeniu, bo po zarówno „Supernova”, jak i „Eastern” są pełnoprawnymi filmami kinowymi. I bardzo dobrze. Ale po koncepcji fabularnej filmu Kruhlika widać, że była krojona do wymagań krótszej formy. Jednak ostatecznie pomysł rozrósł się niczym po wybuchu tytułowej supernovej – do rozmiaru malutkiego wszechświata.
To jest film o wszechświecie. Bardzo malutkim, peryferyjnym, w którym dzieją się rzeczy burzliwe i tragiczne, ale znaczące tylko dla uczestników tamtejszych znaczeń. Dla ludzi z innej galaktyki są one nieznaczącym echem, wzmianką w prasie, czasowymi niedogodnościami. Z kolei dla tych, którzy są w centrum wszechświata nie istnieje absolutnie nic innego.
Kruhlikowi udało się połączyć skalę totalną z mikroskopijną, problemy z pierwszych stron gazet z tym, które mają miejsce za zatrzaśniętymi drzwiami polskich domostw, publiczne z prywatnym, politykę z intymnością. Pokazał, że te dwa jakże odległe rejestry są ze sobą ściśle połączone, że życie w odrębnych światach jest tylko złudzeniem, bo w jedną chwilę odległe galaktyki mogą wejść ze sobą w zderzenie, na zawsze zmieniając ich trajektorie. U Kruhlika takie wydarzenie miało miejsce na lokalnej drodze jakich w Polsce tysiące. Między jedną małą mieściną, a drugą, na uboczy jakiejś ważnej międzymiastowej trasy. Pewien wypadek na zawsze złączył losy pewnego ważnego polityka ze stolicy z rodziną z prowincji.
Zaczyna się od rodzinnej kłótni. Banał – on pije i bije, ona ma tego dość, więc postanawia zabrać dzieci i wyprowadzić się, może do innego, który będzie ją lepiej traktować. Nigdy do niego nie dotrze, bo zostanie potrącona przez rozpędzony samochód. Właśnie to zdarzenie będzie jak rozbłysk tytułowej supernovej, ustanowi nowy wszechświat, choć inne w tym samym czasie się skończą.
Od tego momentu Kruhlik nie opuści malutkiej przestrzeni między dwiema rozwieszonymi przez policję taśmami, odgradzającymi miejsce zdarzenia od gapiów. Z bliska, długimi ujęciami będzie przyglądał się wszystkim aktorom tej osobliwej sceny. Jest tu miejsce dla policjantów, kierowcy i ofiar. Ale ci którzy ucierpieli, to nie tylko matka z dwóją dzieci. To także ich ojciec, dziadek, kochanek kobiety, a nawet cała lokalna społeczność. Kruhlik przeprowadza dogłębną wiwisekcję małej wspólnoty. Łączą się tu emocje jednostek z logiką tłumu.
„Supernova” oddziałuje przede wszystkim realizmem – zarówno warstwy wizualnej, jak i emocjonalnej. Trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty, choć jest wyjątkowo daleko od wszelkich gatunkowych klisz. Jej dramatyzm opiera się na drastyczności zdarzenia, roztrzęsieniu świadków, niesprawiedliwości, brutalności, ludzkiej głupocie. Kruhlik naładowuje tę bardzo małą przestrzeń uczuciami do granic możliwości – aż do wybuchu.
„Supernova” to wyjątkowo świeże kino, pozbawione klisz, uproszczeń i fabularnych łatwizn. Skupione i intymne, a jednocześnie operujące wielką skalą. Łączy w sobie przeciwności i różne rejestry. Tworzy cały wszechświat, choć wyjątkowo malutki.
Komentarze (0)