44. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych – „Pan T.”: Czarne i białe w kolorze

„Pan T.” Marcina Krzyształowicza to wyjątkowo barwny film, choć czarno-biały. Film jakich w polskim kinie jest niewiele – tworzący swój własny, autonomiczny świat autorskiej wyobraźni, pełen zaskakujących pomysłów, bajecznych anegdot, dziwacznego humoru i oszałamiającej atmosfery. Krzyształowiczowi udało się to za pomocą idealnego wymieszania zmyślenia i faktów, historii i fantazji, kłamstwa i prawdy.

W tytułowym panie T. moglibyśmy odnaleźć Leopolda Tyrmanda. Nawiązania do jego biografii i dorobku są oczywiste, ale stanowią jedynie inspirację – zaledwie punkt wyjścia, by na barkach pisarza zbudować coś niezwykłego i oryginalnego. Podobnie jest z polską socrealistyczną rzeczywistością lat 50. – z podziemnymi knajpami grającymi jazz, systemem donosów, kultem jednostki i wszechobecnym, pełzającym terrorem. Wiele jest w niej z prawdy, ale nie ona jest tu najciekawsza. Krzyształowiczowi nie chodzi bowiem ani o tworzenie kina historycznego, ani biograficznego. W zamian nakręcił film wizyjny, poetycki, anegdotyczny – pełen ciekawych postaci, pysznych dowcipów, momentami surrealistycznej atmosfery, które wyczarowują zupełnie oryginalną aurę. Oddaje ona klimat tego czasu być może lepiej niż najwierniejsze faktom kino historyczne.

Akcja toczy się wokół tytułowego bohatera – literata, który „wypiął” się na władzę, dlatego ta „wypięła” się na niego. Nie ma szans, by publikować, więc dorabia korepetycjami, które z nauki przemieniają się w romanse. Pan T. jest bon vivantem, postacią nietuzinkową, bywalcem zadymionych warszawskich knajp, literackich rautów, a nawet sylwestrowych imprez z samym Bierutem. Żyje wbrew codziennej polskiej szarzyzny i wbrew niej układa sobie w głowie fabułę barwnej, popularnej powieści o tytule „Dobry”.

Konstrukcja tytułu nawiązuje również do Kafki, bo literacki styl tego czeskiego pisarza towarzyszy snutej opowieści. T. jest trochę jak K., uwięziony w niedorzecznej sytuacji, z której nie ma wyjścia, bo każde okazuje się zwieńczone pokojem innego socjalistycznego aparatczyka lub mieszkaniem donosiciela. Przy tej kafkowskiej atmosferze znakomicie sprawdziło się nieśpieszne tempo akcji i wolno snująca się kamera, wprowadzająca nas w stan hipnozy czy snu. Ostatecznie nie wiadomo, co tu jest sennym majakiem, treścią książkowej fabuły, wyobrażeniem czy narkotycznym zwidem.

Klasę filmu dopełniają znakomite kreacje aktorskie – zarówno Pawła Wilczaka w roli Pana T., jak i Sebastiana Stanky Stankiewicza, obsadzonego w nieoczywistej dla siebie, dramatycznej roli. Precyzja połączenia tych wszystkich elementów sprawia, że na ekranie zrodził się zupełnie nowy, wyobrażony, barwny świat, choć pozornie przypominający szare realia lat 50. i biografię Tyrmanda.

Ocena: 7/10