100 NAJLEPSZYCH FILMÓW ZAGRANICZNYCH 2010-2019. MIEJSCA 11-20

Kończą się lata 10. XXI wieku. Jak będą one pamiętane w kinie? Które tytuły zostaną na dłużej w pamięci? Jakie zasłużą na miano klasyków? To pokaże czas, póki co możemy uporządkować to, co obejrzeliśmy przez ostatnie dziesięć lat, wybierając najlepsze 100 filmów mijającego dziesięciolecia. To zestawienie jest również analizą pracy pamięci. Wiele z tych tytułów widziałem lata temu, nie wracając do nich. Dziś są dla mnie raczej widmami, mglistymi wyobrażeniami, przez co widzę je inaczej – niektóre z nich urosły przez ten czas w moich oczach, inne nieco przyblakły. Finalny kształt tego zestawienia odzwierciedla moją pamięć o minionej dekadzie – składają się na nie filmy, które najczęściej do mnie wracają, gdy przymknę oczy. Zobaczcie, jakie filmy zajęły miejsca od 11 do 20.

20. Wielkie piękno, reż. Paolo Sorrentino

Paolo Sorrentino to największy współczesny stylista kina. Nie zawsze potrafi wznieść się ponad ciężar tego stylu, ale na pewno nie był to przypadek jego arcydzieła, jakim jest „Wielkie piękno”. To film o Rzymie i sztuce – a więc, co głosi już tytuł, o pięknie. Sorrentino potrafił o nim opowiedzieć sięgając i po brud, i po ironię. Tylko wielcy potrafią mówić o rzeczach fundamentalnych nie popadając w patos i kicz.

19. Złodziejaszki, reż. Hirokazu Koreeda

Hirokazu Koreeda to jeden z najważniejszych współczesnych reżyserów, a „Złodziejaszki” to jego najwybitniejszy film ostatnich lat. Skondensował w nim wszystkie najlepsze cechy swojego stylu – ciepło, prozaiczność, empatię, dzięki którym potrafi w zupełnie nowy sposób mówić o cierpieniu, patologii i moralnym zagubieniu.

Recenzja: Tak subtelny, ciepły, wręcz przytulny film o biedzie, przemocy domowej, prostytucji i złodziejstwie potrafi zrobić tylko Hirokazu Koreeda. Japończyk jest niekwestionowanym mistrzem kina małego realizmu, w którym niejednokrotnie ciężka codzienność rozbłyskuje niespodziewanymi promieniami szczęścia. W „Shoplifters” wszystko, co niepokojące nie tyle jest sztucznie maskowane, lecz zwyczajnie okazuje się nieistotne przy ogromie ukazywanego dobra. Czytaj dalej.

18. Niemiłość, reż. Andriej Zwiagincew

Lodowaty film o lodowatych ludziach, cierpiących na brak miłości. Kino, które poraża beznamiętnością pokazywanego świata. Zwiagincew stworzył posępny traktat o współczesnych relacjach międzyludzkich, zbudowanych na skrajnym egoizmie. Zawarł w nim również mocny, polityczny komentarz na temat swojego kraju.

Recenzja: Zimowa plucha, padający śnieg, gołe korony drzew – świat filmu Zwiagincewa przeszyty jest lodowatym chłodem. Obumarła przyroda jest odzwierciedleniem relacji, jakie łączą ukazanych w „Niemiłości” ludzi. Trudno byłoby dać wiarę przeżywanym przez bohaterów emocjom, gdyby nie zostały pokazane przez reżysera w tak niezwykle realistyczny sposób – na zimno. Czytaj dalej.

17. Scena ciszy, reż. Joshua Oppenheimer

Joshua Oppenheimerowi udała się rzecz bez precedensu. Stworzył dwa dokumenty na ten sam temat – i oba okazały się wybitne. Twórca przywrócił światu pamięć o niewiarygodnej zbrodni, jaka miała miejsce dekady temu w Indonezji. Najbardziej wstrząsające jest jednak to, że nikt nie został za nią ukarany – bowiem ci, którzy są za nią odpowiedzialni wciąż są u władzy.

16. Paterson, reż. Jim Jarmusch

Nie było lepszego filmu o poezji w ostatnich dziesięciu latach. „Paterson” jest kwintesencja lapidarnego stylu Jima Jarmuscha i ulotnym esejem na temat poetyckości. To kino niepozorne i minimalistyczne, ale jednocześnie precyzyjne i obezwładniające. Nie da się przejść obok niego obojętnie – tak jak obok wybitnej poezji.

Recenzja: Film, który nie miał prawa się udać – bo w jaki sposób pokazać poezje banalnej codzienności, by z jednej strony uniknąć pretensjonalności, a z drugiej zachować lekkość? Jarmuschowi się udało i to w znakomitym stylu. „Paterson” jest filmem niepozornym – minimalistycznym, subtelnym, na pierwszy rzut oka niezwykle prostym, ale właśnie w tym tkwi jego wielka siła. Czytaj dalej.

15. Portret kobiety w ogniu, reż. Celine Sciamma

Jedna z najpiękniejszych i najbardziej poruszających historii miłosnych współczesnego kina. Na dodatek opowiedziana w sposób kunsztowny i nieoczywisty. Tu bohaterami, obok tłumionych ogni namiętności, jest również świszczący wicher i szeleszczące tkaniny. A wszystko to spowite jest mocnym, feministycznym przesłaniem, sprzeciwiającym się męskiemu światu, który wydaje się niezmienny od wieków.

Recenzja: Ten film celowo wytwarza dystans, by powoli, scena po scenie, nieśpiesznie go skracać, aż do kompletnego pochłonięcia, emocjonalnego zjednoczenia. Zimna, biało-błękitna scenografia, składająca się ze starych drzwi, grubych kotar, skrzypiących podług. Koturnowe, namacalne kostiumy, lejące się suknie, krępujące gorsety. Nieprzyjazne pejzaże, błękity czystego nieba zmącona wzburzoną czernią oceanu, groźne klify i wyzywająco sterczące skały. Sciamma skrupulatnie przygotowała tę oszczędną, surową scenę, na której rozpaliła ogień, pełen intensywnego, pożerającego żaru. „Portret kobiety w ogniu” świszczy ogłuszającym emocjami wiatrem, wzburza ogień gniewu i daje nadzieję na harmonię. Czytaj dalej.

14. Nić widmo, reż. Paul Thomas Anderson

„Nic widmo” to film zachwycający i zaskakujący każdą sceną. To aktorski popis, wirtuozeria scenariusza, wybitna scenografia i genialne kostiumy. To kino totalne, choć skromne i niepozorne – dopracowane jednak w najmniejszych szczegółach, jak kunsztowna koronka. Choć rozgrywa się wśród kostiumów, nie pachnie naftaliną – to kino odważne, wręcz rewolucyjne!

Recenzja: Okazuje się, że masło, gęsta śmietana, jajka w koszulkach, dżem, bekon i ciasteczka znakomicie nadają się do wyrażania miłości. Podobnie zresztą jak silne torsje. Historia miłości Reynoldsa Woodcocka i Almy zaczyna się bowiem od zamówienia wyjątkowo sutego śniadania. Nie ma więc co się dziwić, że musi zakończyć się spazmatycznymi wymiotami. Obie sceny – z początku „Nici widmo” i z jej końca – idealnie oddają kompleksowość uczuć, zszywających bohaterów tak różnych jak łączone materiały na projektowanych przez Woodcocka sukniach. Czytaj dalej.

13. Miłość, reż. Michael Haneke

Michael Haneke to obecnie być może najważniejszy europejski autor filmowy. Natomiast „Miłość” to z pewnością jego najwybitniejsze dzieło ostatnich lat. Haneke w tym filmie wydaje się być łagodniejszy i czulszy niż zwykle, a przynajmniej szuka właśnie tych emocji u swoich bohaterów. Jeszcze nikt tak uważnie i sprawiedliwie nie przyglądał się starości i tytułowemu uczuciu.

12. Faworyta, reż. Jorgos Lanthimos

To pierwszy film Jorgosa Lanthimosa, w którym odszedł od swojego surrealistycznego stylu, na korzyść kostiumu i historii. Ale odszedł bardzo niedaleko. Bo „Faworyta” przesiąknięta jest dziwacznym humorem i surrealistycznymi paradoksami. To właśnie one konstruują ten wielowymiarowy film, potykający się z prawdą i władzą, czyli jakże ważnymi dla współczesnej kultury kategoriami.

Recenzja: Była sobie raz królowa. Piękna jak borsuk. Nikt nie miał odwagi jej tego powiedzieć. Tylko ta, która chciała ją uwieść. Prawda u Lanthimosa ma niewiele z piękna, a jeszcze mniej z dobra. Jest oksymoronem. Prawda piecze, boli, osłabia ciała i krzyczy z rozpaczy. Dlatego my, widzowie „Faworyty”, wcale nie chcemy jej dostrzec. Bierzemy ją tylko za cynizm, za grę i fałsz, a jest nią tylko poniekąd. Tak łatwiej nam sobie z nią poradzić, oswoić groteskowy świat. Lanthimos nas zwodzi, wręcz nas okłamuje – paradoksalnie pokazując, jak jest. Czyżbyśmy już tak bardzo pogubili się w świecie postprawdy, że nie jesteśmy w stanie zauważyć tego, co podtyka nam się pod nos? Czytaj dalej.

11. Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri, reż. Martin McDonagh

Film Martina McDonagha pozornie nie wykracza poza schemat wyjątkowo czarnej komedii. Ale jeśli „Trzem Billboardom” przyjrzeć się odrobinę bliżej, to roztoczą one przed nami swoją złożoność i wielopoziomowość. To film złożony z wybitnych ról i znakomitych scen, ale działa również jako spójna, kunsztownie zaprojektowana całość. Nie porzucając gatunkowego nerwu i humoru, opowiada o sile miłości i pracy żałoby.

Recenzja: Mildred Hayes jest wkurzona. I ma powody – od ponad roku miejscowa policja nie ruszyła z miejsca śledztwa w sprawie brutalnego zabójstwa jej nastoletniej córki. Właśnie dlatego wykupuje miejsce na tytułowych billboardach i rozwiesza plakaty, w których grzecznie pyta miejscowego komendanta, dlaczego nic nie zrobił w interesującej ją sprawie. „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” pod pozorami czarnej komedii opowiadają wyjątkowo przejmującą historię o sile miłości, pracy żałoby i wewnętrznej przemianie. Czytaj dalej.