100 NAJLEPSZYCH FILMÓW ZAGRANICZNYCH 2010-2019. MIEJSCA 1-10

Kończą się lata 10. XXI wieku. Jak będą one pamiętane w kinie? Które tytuły zostaną na dłużej w pamięci? Jakie zasłużą na miano klasyków? To pokaże czas, póki co możemy uporządkować to, co obejrzeliśmy przez ostatnie dziesięć lat, wybierając najlepsze 100 filmów mijającego dziesięciolecia. To zestawienie jest również analizą pracy pamięci. Wiele z tych tytułów widziałem lata temu, nie wracając do nich. Dziś są dla mnie raczej widmami, mglistymi wyobrażeniami, przez co widzę je inaczej – niektóre z nich urosły przez ten czas w moich oczach, inne nieco przyblakły. Finalny kształt tego zestawienia odzwierciedla moją pamięć o minionej dekadzie – składają się na nie filmy, które najczęściej do mnie wracają, gdy przymknę oczy. Zobaczcie, jakie filmy zajęły miejsca od 1 do 10.

10. Syn Szawła, reż. Laszlo Nemes

Immersyjne doświadczenie przebywania w obozie zagłady. Nie ma chyba doświadczenia bardziej ekstremalnego. Nemesowi udało się wciągnąć nas do piekła i pozwolić poczuć jego płomienie. Węgier jest innowatorem. Stworzył swój własny sposób prowadzenia kamery, przekładający się na ciągłość narracji, dodający wrażenie uczestnictwa w pokazywanych wydarzeniach. Upiorny seans. Znakomity.

Recenzja: Trudno pisać o filmie Laszlo Nemesa nie odwołując się do emocji, które wzbudza podczas seansu. „Syn Szawła” nie jest produkcją opowiadającą zajmującą historię, nie oddziałuje wizualnymi atrakcjami, w zamian jednak oferuje intymne, audiowizualne doświadczenie – dostarcza iluzji przebywania tuż za plecami bohatera, będącego członkiem oddziału sonderkommando w Auschwitz. Reżyser podjął nadzwyczajnie trudny temat i przedstawił go w drastycznie realistyczny sposób. Nie miał przy tym zamiaru bawić się naszymi uczuciami – korzystać z ogranych chwytów, byśmy mechanicznie doświadczyli strachu czy niepokoju. Nie musiał sięgać po żadne gatunkowe rozwiązania. Nieludzka groza tego, co pokazał, a starał się być jak najbliżej historycznych realiów, wystarczyła, byśmy doznali podczas seansu traumy, która nieoczekiwanie przybliżyła nas do odkrycia esencji człowieczeństwa. Czytaj dalej.

9. W głowie się nie mieści, reż. Pete Docter

Ostatnie dziesięć lat było znakomite dla animacji – wspominałem o tym w tym rankingu wielokrotnie. „W głowie się nie mieści” to zdecydowanie największe osiągnięcie w tej kategorii – wybitne wykorzystanie formy filmu dla dzieci, który dla dzieci jest tylko umownie. Bo animacja Doctera to głębokie i wielopłaszczyznowe studium ludzkiej psychiki. A przy tym niezwykle zabawna, czerpiąca z różnych rejestrów humoru, komedia familijna.

8. Manchester by the Sea, reż. Kenneth Lonergan

Jedno z najbardziej emocjonalnych przeżyć ostatnich dziesięciu lat w kinie. Film, który odsłania przed nami swoje tajemnice stopniowo, za każdym razem waląc widzów po mordzie i wyciskając łzy wzruszenia. Nie ma w tym jednak grama sentymentalizmu. Są twardzi faceci, szorstkie przyjaźnie i wygasła miłość. Są przede wszystkim kotłujące się emocje, których nie podaje się tu w najbardziej przystępny sposób. Film, który rozdziera duszę.

Recenzja: Ten film składa się z warstw, które, jedna po drugiej, odsłania przed widzami reżyser z wirtuozerską precyzją. Poznajemy bohatera, który na pierwszy rzut oka wydaje się dziwakiem i odludkiem. Lubi wszczynać w barach nieuzasadnione bójki, jest nieczuły na zaloty płci pięknej. Poznajemy go, gdy dowiaduje się o śmierci brata, którą przyjmuje niemal z obojętnością. Reżyser powoli odsłania kolejne pokłady tajemnic, które uzasadniają jego emocjonalny chłód. Czytaj dalej.

7. Turysta, reż. Ruben Ostlund

Komediodramat, który ogląda się raz za razem płacząc ze śmiechu i dygocąc z przerażenia. Nie ma tu niczego z horroru, są za to członkowie zwykłej, dostatniej rodzinki podczas wyjazdu na narty. Okazuje się, że pod pozorami normalności kryją się niewysłowione do tej pory pretensje, uprzedzenia i oczekiwania. Precyzja scenariusza, celne obserwacje, wyczucie zarówno tragizmu, jak i komizmu – to zdecydowanie największe zalety tego genialnego filmu.

6. Scena zbrodni, reż. Joshua Oppenheimer

O projekcie Joshuy Oppehneima na temat zbrodni indonezyjskiej władzy już pisałem w ramach tego rankingu – przy okazji filmu „Scena ciszy”. „Scena zbrodni” to pierwszy akt tej porażającej historii o winie, która nie doczekała się kary. Oppenheimer nie nakręcił klasycznego dokumentu, lecz zbliżył się do oprawców, by za pomocą performatyki wydobyć z nich choć krztynę żalu. Nie zawsze z sukcesem. Zdecydowanie najlepszy dokument ostatnich dziesięciu lat.

5. Koń turyński, reż. Bela Tarr

Hipnotyzujący, wciągający, transowy. Być może szczytowe osiągnięcie slow cinema. Film, w którym ponad fabułę liczy się krok po kroku budowana atmosfera – meandrująca kamera, niekończąca się, wibrująca muzyka, czarno-białe kontrasty i dojmująca beznadzieja. Film, który działa każdym swoim aspektem, bo jest dopracowany w najmniejszych szczegółach.

4. Rozstanie, reż. Asghar Farhadi

Asghar Farhadi robi zdecydowanie najlepsze filmy w Iranie. Najlepiej bowiem rozumie tamtejszą kulturę, ludzi i obyczaje. Dlatego potrafi je zaprzęgnąć, by służyły snutej przez siebie opowieści. „Rozstanie” jest arcydziełem kina obyczajowego, które zaczyna się banalnie, ale w trakcie swojego trwania dotyka tak wielu, tak ważnych aspektów ludzkiej egzystencji.

3. Życie Adeli, reż. Abdellatif Kechiche

Nie było bardziej emocjonalnego seansu w ostatnich 10 latach. Kechiche potrafił wciągnąć nas w tak bardzo napiętą, skomplikowaną, druzgocącą relację dwóch kobiet, których łączy cielesna namiętność i duchowa miłość. „Życie Adeli” jest zbudowane na tej podwójności – działa na ciała, wytwarza pożądanie, a jednocześnie chwyta za serca i tworzy dramat, od którego pękają dusze.

2. Sieranevada, reż. Cristi Puiu

Ostatnie dziesięć lat było znakomite dla kina rumuńskiego, a „Sieranevada” jest najwybitniejszym wykwitem tamtejszej kinematografii. To czyste filmowe mistrzostwo, którego materią jest zwykłe, potoczne, codzienne życie. Oglądając film Puiu, ściskając się razem z bohaterami w ciasnym mieszkanku, ma się wrażenie podglądania czyjegoś życia. Jest w tym wiele perwersyjnej przyjemności. A wiadomo, że najtrudniej stworzyć coś nieodróżnialnego od prawdziwego życia.

Recenzja: Festiwalowe plotki szybko się roznoszą. Już po pierwszym seansie „Sieranevady” we Wrocławiu wieść gminna niosła, że mamy do czynienia z dziełem co najmniej ponadprzeciętnym. Okazało się, że to wyrażenie jest zdecydowanie zbyt słabe. Najnowsze dzieło Puiu to film na wskroś wybitny – kompletne arcydzieło. Czytaj dalej.

1. Roma, reż. Alfonso Cuaron

Film spełniony w każdym aspekcie. Wielopoziomowa fabuła, wieloplanowa inscenizacja, precyzja scenariusza i scenografii. Film, w którym równoważne są obraz i słowo – wizualia dopełniają opowieść. Wszystko tu jest zarazem dosłowne i metaforyczne. W losach jednej dziewczyny odbijają się, jak w kropli wody, ważne aspekty życia społecznego, politycznego Meksyku. Kino, które oszałamia swoją precyzją, inscenizacyjnym rozmachem, a zarazem intymnością emocji. Film połatany ze sprzeczności, które nie wytwarzają dysonansu, lecz wspólnie rezonując, wytwarzają prawdziwą, kinematograficzną magię, która skrzy się, by opowiadać o rzeczach najważniejszych – zarówno uniwersalnie, jak i osobistych, dla autora.

Recenzja: Alfonso Cuaron musiał wrócić do Meksyku, by nakręcić arcydzieło. W „Romie” garściami czerpie ze swoich wspomnień, dzięki czemu potrafił stworzyć sugestywny, żywy, pełen szczegółów obraz świata sprzed czterdziestu lat. A przy tym porzucenie Hollywood dało mu totalną artystyczną wolność, którą spożytkował najlepiej, jak mógł. Nakręcił nieśpieszny, minimalistyczny, intymny portret kobiety, w której losach jak w kałuży odbijają się znacznie większe problemy społeczne, polityczne i emocjonalne. Czytaj dalej.

Miejsca 11-20 >>