10 najlepszych filmów 19. MFF Nowe Horyzonty

46 obejrzanych filmów, 39 napisanych recenzji – taki jest mój bilans 19. MFF Nowe Horyzonty. Które z tych filmów okazały się najlepsze? Jakie tytuły z czystym sercem polecam? Na co należy polować w nadchodzącym sezonie w kinach? Którymi niekupionymi jeszcze filmami powinni zainteresować się dystrybutorzy? Odpowiedź na te wszystkie pytania znajduje się poniżej. Łapcie TOP 10 tegorocznej edycji Nowych Horyzontów!

10. Biały, biały dzień, reż. Hlynur Palmason

Palmason nakręcił film o duchach – ale taki, w którym ich nie widać, choć potrafią przerazić, wycisnąć łzy i całkowicie zdruzgotać psychicznie. Po nieudanych „Zimowych braciach”, Islandczyk nakręcił przejmujący, ale również trzymający w napięciu film o przechodzeniu procesu żałoby, a także odkrywaniu tajemnic, które nie ułatwiają godzenia się ze stratą najbliższej osoby. Czytaj dalej.

9. Dzięki Bogu, reż. Francois Ozon

Ozon podjął dokładnie ten sam temat co Wojciech Smarzowski w „Klerze”. Również mierzy się z niezwykle trudnym problemem pedofilii w Kościele. Podszedł do niego jednak zupełnie inaczej. I nie chodzi tylko o odmienny styl opowiadania. Jego spojrzenie na sprawę jest znacznie szersze i jakby bardziej przenikliwe. Czytaj dalej.

8. Bacurau, reż. Kleber Mendonca Filho

Zaczyna się jak wiele podobnych filmów o problemach Ameryki Południowej. Dwójka bohaterów jedzie do malutkiego miasteczka gdzieś w Brazylii. Wiozą dla mieszkańców niezbędne leki, a po drodze rozmawiają o dostępie do wody. Lokalna władza postawiła tamę, przez którą mieszkańcy muszą dowozić małe jej ilości cysterną. Ale ten klimat kina społecznego realizmu nie będzie się długo utrzymywał. Najpierw przyjdzie psychodela, a potem kino eksploatacyjne. Czytaj dalej.

7. Mowa ptaków, reż. Xawery Żuławski

Film Żuławskiego jest jak kolorowe, rozwrzeszczane ptactwo, w którego świergocie da się usłyszeć rozmowę: z literaturą, kinem, historią i współczesnością Polski, w końcu: ojca z synem. Mieszają się głosy: niski, bezczelnie sięgający do popkultury, z wysokim, pełnym erudycyjnych zapożyczeń z kanonu. Jest i proza, i poezja.  Jest głośno i donośnie, ale bywa również cicho i melancholijnie. Jest i śmieszno, i straszno, kak tigra jebat. Oto Polska właśnie. Czytaj dalej.

6. Beats, reż. Brian Welsch

Najlepsza filmowa impreza roku! Kino rewolucyjne i rewelacyjne zarazem. Pochodzące z serducha, naładowane energią, dudniące hipnotyzującym ravem, który zachęca nas do rozkręcenia na sali kinowej prawdziwego party i pokazania środkowego palca każdemu, kto chciałby narzucić nam swoją wolę. Brian Welsch ma duszę imprezowicza, ale nie brak mu również chłodu świadomości i głębszej refleksji. Czytaj dalej.

5. Plażowy haj, reż. Harmony Korine

Narkotyczny trip jakiego kino jeszcze nie widziało, niekończące się party na najwystawniejszych jachtach Florydy, melanż w najciemniejszych zaułkach portowych dzielnic. Nazwij „Plażowy haj” jak tylko chcesz, każde określenie będzie tak samo trafne, a zarazem zupełnie bezpodstawne. Korine ponownie, tak jak w „Spring Breakers”, zwodzi nas i uwodzi. Chucha nam narkotycznym dymem z największego skręta jakiego w życiu widzieliście prosto w nos, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Zataczając się ramię w ramię ze Snoop Dogiem, popijając na zmianę drogie brandy z najtańszym piwem, tylko od czasu do czasu masz przebłysk świadomości: to być może najtrafniejszy film o sztuce, literaturze i istocie artyzmu jaki powstał w ostatnich latach. Czytaj dalej.

4. Wysoka dziewczyna, reż. Kantemir Bałagow

Bałagow zachwycił swoim debiutem – „Bliskość”. A „Wysoką dziewczyną” potwierdził swoją klasę i miano złotego dziecka rosyjskiej kinematografii. Choć zupełnie zmienił temat i styl, nadal opowiada o wyjątkowo brutalnej rzeczywistości, gdzie dobro i zło zlało się w jedno, utraciło jakiekolwiek znaczenie. Ze współczesnego wojennego pogranicza przeniósł się do Leningradu pierwszych lat po wojnie. Tam odnalazł ludzi równie pokiereszowanych, wydrenowanych, ogarniętych stuporem, wywołanym krańcową rozpaczą. Czytaj dalej.

3. Ból i blask, reż. Pedro Almodovar

Cierpienie chyba faktycznie uszlachetnia. Almodovar nakręcił pierwszy naprawdę udany film od lat. Taki, który w końcu wyraża skalę jego talentu. Opowiada właśnie o bólu i z bólu się wziął, przynajmniej jeśli wierzyć reżyserowi i w postaci Salvadora Mallo odnaleźć alter ego Almodovara. Ale Hiszpan jest na tyle przekonujący, że wierzymy każdemu jego słowu. „Ból i blask” sprawia wrażenie wyjątkowo szczerego filmu – wyznania. Czytaj dalej.

2. Parasite, reż. Bong Joon-ho

Bong Joon-ho jest współczesnym mistrzem kina gatunkowego. Jego klasa objawia się w tym, że potrafi z konwencji uczynić plastyczne tworzywo, całkowicie podporządkowane jego wizji i celom. Nie przejmuje się gatunkowymi wyznacznikami. Tworzy swoje własne standardy. Dzięki temu potrafi kreować całkowicie autorskie, zaskakujące filmowe światy, które puchną, rozsadzają ramy obrazu. Wychodzą z karbów fikcjonalnej opowieści, by rozlać się po rzeczywistości, wysysając z niej pożywne soki. Jak pasożyt. Czytaj dalej.

1. Portret kobiety w ogniu, reż. Celine Sciamma

Ten film celowo wytwarza dystans, by powoli, scena po scenie, nieśpiesznie go skracać, aż do kompletnego pochłonięcia, emocjonalnego zjednoczenia. Zimna, biało-błękitna scenografia, składająca się ze starych drzwi, grubych kotar, skrzypiących podług. Koturnowe, namacalne kostiumy, lejące się suknie, krępujące gorsety. Nieprzyjazne pejzaże, błękity czystego nieba zmącona wzburzoną czernią oceanu, groźne klify i wyzywająco sterczące skały. Sciamma skrupulatnie przygotowała tę oszczędną, surową scenę, na której rozpaliła ogień, pełen intensywnego, pożerającego żaru. „Portret kobiety w ogniu” świszczy ogłuszającym emocjami wiatrem, wzburza ogień gniewu i daje nadzieję na harmonię. Czytaj dalej.